TULOWIE( Engl. Tulovies). Historia Wszechświata cz.2, odc.8 (nagranie)

Treść nagrania
Rasa istot o nazwie Tulowie (ang. Tulovies), cz.2
Rozejrzałam się po pomieszczeniu, tonącym w półmroku. Regały wykonane były z ciemnego drewna. Wszystko wyglądało na wiekowe: meble, książki i przyjęty pradawny styl ubierania się. Zainteresował mnie regał naprzeciwko. Stały na nim książki sprzed wieków. W oko wpadł mi zbiór z okładką we wschodnie wzory z barwami złota, średniego brązu i beżu. Chciałam ruszyć z miejsca, żeby poznać jej zawartość, ale podeszła do mnie następna
młoda kobieta, tym razem z ciemnymi włosami, uplecionymi w dwa warkocze.
Uśmiechnęła się i przywarła do mnie, niczym najlepsza przyjaciółka.
- Chodź! Pokażę, gdzie są najciekawsze książki. Wzięła mnie pod rękę i zaprowadziła do sąsiedniej sali. Uśmiechała się promiennie.
- Zobacz! Tutaj leżą przyjemne pozycje. Polecam tobie opowieści, a w szczególności te o sagach rodu. Wzięła w dłoń jedną z nich. - To podstawa naszej literatury. Proszę! Wybierz  coś z tego. Uśmiechnęła się i odeszła.
Książki leżały w skrzyniach na nóżkach, wykonanych z drewna. Było ich wiele, poukładane chaotycznie, jedna na drugiej. Być może, często sięgali do tych dzieł. Zamiast buszować w książkach, skupiłam uwagę na tym, co działo się wokół. Jedna osoba rejestrowała wybór książki, druga sprzątała szczotką z podłogi, inne stały w pogodnym nastroju i przeglądały zbiory na półkach, a pozostałe niosły w dłoniach pudełka i porządkowały książki
na regałach. Odebrałam otoczenie, jako jeden wielki harmider.
- Chodź! Idziemy dalej! Usłyszałam za plecami.
Brunetka szła przed siebie. Prowadziła mnie przez kolejne, wąskie przejścia. Najpierw prosto, potem w prawo, a później w lewo, aż zaprowadziła do ogromnego pomieszczenia z szarymi ścianami. Wręczyła mi szczotkę na dłuższym kiju i powiedziała:
- Teraz należy posprzątać tę salę i następną. 
Wzięłam sprzęt w dłonie, bez słowa protestu i zaczęłam zamiatać. Na podłodze pojawiło się sporo kurzu. Brunetka znowu się oddaliła.
Po drugiej stronie sali pracowała niewiasta o pochmurnym wyrazie twarzy, w dojrzałym wieku. Nie zwracała na mnie uwagi, więc sprzątałam w ciszy, bez zadawania pytań.
- O co tutaj chodzi? Na razie nikt nie przejawia wrogości. Wszystko jest, niby zorganizowane i poukładane w hierarchii, ale wyczuwam pewnego rodzaju chaos. Coś jest, nie tak. Nikt się nie przedstawia. Wypowiadają krótkie komunikaty i przywiązują wielką wagę do książek. O co tutaj chodzi?
Jak tylko wysprzątałyśmy pomieszczenie, kobieta przeszła do następnej sali, a ja, tuż za nią. Dalej zamiatałyśmy brudy, nie rozmawiając ze sobą. Praca zbliżała się ku końcowi. Nagle jedna ze ścian zaczęła drżeć, jakby miała się zawalić. Mieniła się energetycznymi barwami, a potem się przesunęła. Ujrzałam pomieszczenie z regałami, na których leżało wiele ciast. Wpatrywałam się z podziwem.
- Czego tutaj nie ma? O cho… cho… Ciasta z galaretką, z przeróżnymi masami i kształtami. Brakuje jedynie papieskiej kremówki. Zastygłam w miejscu, spoglądając na perfekcję wykonanych ciast. Za jednym z regałów pojawiła się kobieta, równie w dojrzałym wieku. Spojrzała badawczo, a potem powiedziała.
- Poczęstuj się! Weź talerzyk, a tutaj jest nóż
Wzięła go do ręki i położyła bliżej mnie. Był w kształcie wydłużonego trójkąta, nieco zabrudzony w białej masie. Ponownie ponowiła zaproszenie.
- Nie krępuj się! Bierz!  Nadal spoglądała tajemniczo.
Podeszłam bliżej. Wybrałam ciasto mi znane, roladę nadziewaną kremową masą. Ukroiłam wąski kawałek i położyłam na papierowy talerzyk. Wzięłam białą łyżeczkę, która leżała opodal. Odeszłam parę kroków, by zjeść na uboczu.
Ciasto smakowało. Lecz nagle, znalazłam się przed budynkiem biblioteki, na dziedzińcu, przed którym czekała na mnie blondynka, ubrana w spodnie.
- Teraz idź tą drogą. Wskazała palcem i powróciła do wnętrza nieruchomości.
Ciasta nie było już na talerzu. Szukałam pojemnika na śmieci, ale nie znalazłam. Opodal budynku leżał tylko papierowy karton, więc wrzuciłam do niego brudny talerzyk po cieście.
- Hm….? Ale robią manewry. Nie wrócisz drogą, którą wszedłeś. 
Wędrowałam po szerokiej, piaszczystej ścieżce, pośród traw. Tylko gdzieniegdzie rosły bujne drzewa. W naszym ziemskim wymiarze, droga ta prowadzi do sąsiada, który mieszka pod lasem, przy bagnach. Na jego posesji stoją dwa domy mieszkalne i budynek gospodarczy zwany - stodołą. Lecz w tej rzeczywistości, na końcu ścieżki stała nietypowa nieruchomość, a wokół niej trawa nisko rosnąca, żadnego lasu, żadnego bagna. Znowu, ktoś wyszedł na zewnątrz. Tym razem mężczyzna. Spoglądał w moim kierunku. Twarz jego zdawała się być  cieplejsza. Stał w bezruchu, oczekując na moje przybycie.


Donata Jabłońska
tarocistka, opiekun duchowy

Komentarze