TULOWIE (Engl. Tulovies). Historia Wszechświata cz.1, odc.7 (nagranie)

Treść nagrania

Relacja ze spotkania rasy istot o nazwie - TULOWIE (ang. Tulovies).  
Oto jeden z moich snów (wizji sennych) w początkowym okresie rozwoju duchowego. 
Pojawiłam się na szerokiej, piaszczystej drodze, dobrze mi znanej. Szłam wolnym krokiem w stronę rodzinnego domu, położonego na obrzeżach miasta. Kolor piasku był piękny, w barwie jasno-złotawego beżu. 
W rzeczywistości, ścieżka ta została zasypana zmielonym, zmodyfikowanym, starym asfaltem, zgarniętym z miejskiej ulicy, która w 2016 r. została odbudowana, a smolistymi odpadami pokryto piaszczystą drogę, w celu jej utwardzenia. Do dzisiaj pamiętam, jak smród chemikaliów unosił się przez miesiąc, a chemiczny odór przegonił ptaki, które powróciły dopiero, za jakiś czas. Tak oto, lokalne władze dbają o środowisko w realnej rzeczywistości. Od mieszkańców wymagają wiele, ale od siebie, niekoniecznie. W ten oto sposób pozbawiono mnie cudownego piasku, wzmacniającego wyraz sielskości otoczenia. Ale, wracam do tematu wizji. 
Idąc dostrzegłam, że okolica się zmieniła. Nie było już zielonego lasu, jedynie kilka liściastych drzew o dorodnych liściach i wspaniale wyrośniętych konarach. Rosły niedaleko drogi w odstępach odległych od siebie. Zniknęły też domy sąsiadów i asfaltowa jezdnia. Pozostały piaskowe drogi i trawa wokół, zielona i krótko rosnąca. Na końcu ścieżki nie zastałam rodzinnego domu, lecz szary, wysoki zamek z kilkoma piętrami, nienaturalnie wydłużony w kierunku nieba. Najwyższe jego kondygnacje miały energetyczne ściany. Przyglądałam się z zaciekawieniem dziwacznej konstrukcji. Widziałam wiele małych, wąskich okien. Gdy weszłam na dziedziniec, ogołocony z trawy, ktoś wyszedł na zewnątrz. Zatrzymał się na niewysokich, półokrągłych schodach. Zerknął najpierw na tyły nieruchomości, a potem odwrócił się, rzucając spojrzenie w moim kierunku. Jak się okazało, była to młoda kobieta o jasnych blond włosach, ubrana w dziwne szaty: w luźną koszulę z szerokimi rękawami, kamizelkę i spodnie, z bawełniano-lnianej tkaniny. Wszystko w odcieniach szarości.
- Chodź! Wypowiedziała beznamiętnie.
Nie protestowałam. 
Wewnątrz budynku niewiasta zatrzymała się, nieco odwróciła, rzucając kontrolne spojrzenie, bez wyrazu emocji. Gdy ujrzała, że kroczę za nią, ruszyła przed siebie. Szłyśmy wąskim, zaciemnionym holem. Dzienne światło ledwo przebijało się przez okno, które tylko nieznacznie zostało odsłonięte. Wisiały na nim zasłony z grubej tkaniny. Dominował tutaj mrok i szarość ścian. Później pojawiły się brązowe, drewniane schody, którymi dotarłam na drugie piętro do pomieszczenia o sporej powierzchni. Ujrzałam stare, zabytkowe regały z książkami, aż po sufit i szary, zabrudzony materiał, niechlujnie zarzucony na okna. W owej scenerii, tylko książki wyglądały radośniej. Okładki były w pastelowych kolorach, lecz część z nich odznaczała się bogatym zdobieniem.
Po sali krzątało się zaledwie parę osób. Poruszały się w pośpiechu, jakby ktoś zlecił im pracę na czas. Tutaj kobieta przemówiła.
- To jest biblioteka. Jeśli chcesz poczytać, możesz wybrać książkę. Ale, najpierw musisz ją zarejestrować. Takie są bezwzględne zasady. Zrobisz to tam.
Wskazała ręką na punkt obsługi. Za małym biurkiem, stała młoda dziewczyna w wieku około 20 lat. Pochylała się nad kartką, stale coś, notując. Rzuciła okiem w moim kierunku, a potem powróciła do swoich czynności. Stała przy niej niewiasta w przybliżonym wieku, która mówiła jej coś, a ona robiła zapiski.
Kobieta w spodniach oddalała się, ale w pół drogi odwróciła się, i ponownie posłała spojrzenie pozbawione jakichkolwiek emocji. 
Rzekła. - Obejrzyj, co jest w zbiorach
Po tych słowach, odwróciła się i wyszła. 
- Co za spojrzenie. Pomyślałam. - Nie spotkałam się z takim wyrazem oczu. Ani chłodne, ani obojętne... cd. w cz. 2 i 3
Donata Jabłońska


Komentarze